W tym kościele wierni noszą na szyi nie tylko krzyżyk, ale także kółko, trójkąt i kwadrat. Gdy przewodniczący kongregacji widzi nas w wejściu, uśmiecha się promiennie. Nie byliśmy tu od kilkunastu miesięcy, ale nietrudno było przewidzieć ten powrót, nie samym chlebem żyje człowiek, duch w końcu też musiał doprosić się pokarmu. W monstrualnym kielichu na ołtarzu już czekają okrągłe, pięćdziesięciogigabajtowe opłatki, hostie kryjące nie błahą Zabawę, a już przeistoczone Zaangażowanie. Długowłosy brodacz o perlistym śmiechu i jaśniejącym obliczu zarzeka się, że ich konsumpcja otworzy nam oczy na prawdziwe oblicze przemocy, cudownie wyleczy nasze wątłe ciała uzależnione od dopaminowych zastrzyków, dla których od lat ciągniemy coraz bardziej beznamiętnie za spust. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, dodaje natychmiast. Oczekiwanie jest jeszcze bardziej istotne, niż samo przyjęcie daru. Przecież nie bez kozery w każdej broszurze skierowanej do tej społeczności natchnieni autorzy znacznie więcej piszą o tym, co dopiero nadejdzie, niż o tym, co właśnie przybyło.
Podnoszę dłoń, by przesłonić nią delikatne ziewnięcie i przy okazji spojrzeć na zegarek. Zbliża się czwarta rano. Przez chwilę widzę w niewyspanych myślach twarz mojej matki i zdaję sobie sprawę, że w życiu nie byłbym w stanie logicznie usprawiedliwić jej tego, co teraz robię. Z chwilowej zadumy wyrywa mnie jakiś otyły mężczyzna w brudnym, zdartym płaszczu, który gramoli się na ambonę i sięga po mikrofon.
– Mam żonę. Mam dzieci, za którymi nawiasem mówiąc tęsknię. Mam imię – ogłasza z łzami w oczach. Ludzie reagują nieśmiałymi oklaskami, ale nie na samo wyznanie, a raczej na jego mimikę twarzy (“całkiem imponująca”, szepcze ktoś za moimi plecami). Zanim jednak nieznajomy zdąży dodać coś jeszcze, za jego plecami pojawia się młoda, całkiem urokliwa dziewczyna, która jednym cięciem noża myśliwskiego natychmiast rozcina go od pachwiny aż po gardło.
– Mózg rozjebany – woła ktoś. Kościół wypełnia się ekstatycznym aplauzem. Sam również klaszczę, bo cieszę się, że po tych żenująco amatorskich spektaklach z plagami szarańczy i spełniającymi się przepowiedniami apokalipsy ktoś tu w końcu umie zadbać o porządne mise-en-scène.