20. Ready Player One (Steven Spielberg)
Pokaz spielbergowskiego mistrzostwa nad formą, ciągłe zacieranie przy pomocy CGI i montażu granic między rzeczywistością fizyczną a cyfrową. Literacki koszmarek przekształcony we wzorowy blockbuster (acz taktycznie zawieszony między bezkrytyczną celebracją popkultury lat 80. a smętną samokrytyką jednego z jej ojców).
19. Believer (Lee Hae-young)
„Drug War”, jeden z najlepszych filmów gangsterskich arcygenialnego Johnniego To, przeszczepiony na grunt koreańskiego kina akcji. „Believer” na szczęście nie rywalizuje nawet z bezlitośnie surowym oryginałem, a proponuje skrajnie inną stylizację jego historii: pełen efektownej przesady i przepychu męski melodramat.
18. Mała doboszka (Park Chan-wook)
Reżyser „Oldboya” kontra przepysznie cyniczna powieść szpiegowska Johna le Carré: konflikt Izrael-Palestyna, a na jego tle studium postaci zagubionych w konstruowanych na bieżąco nowych tożsamościach. Teatr jednej aktorki, Florence Pugh, która w wieku 22 lat już przyćmiewa Michaela Shannona (i niedobory estetyki BBC).
17. Spider-Man: Into the Spider-Verse (Bob Persichetti, Peter Ramsey, Rodney Rothman)
Możemy zachwycać się obsadą (Cage! Ali!), muzyką (od czule zmasakrowanej didżejką orkiestry po gościnne utwory czołowych raperów) czy podsumowaniem popkulturowego dziedzictwa Spider-Mana, ale Spider-Verse czaruje przede wszystkim wiarą w animację. Zderzanie stylów, wypychanie kadrów szczegółami, eksperymentalny popart.
16. Złodziejaszki (Hirokazu Kore-eda)
„Ciepły wyciskacz łez o ubogiej rodzinie dzielnie znoszącej przeciwności” to bardzo bezpieczny wybór zwycięzcy Złotej Palmy. Ale choć stworzony przez Kore-edę obraz pozszywanego z outsiderów klanu złodziejaszków jest do bólu sentymentalny, przez umiejętne kontrasty z ponurymi realiami umie porwać serce na strzępy.
15. Niech ciała się opalają (Hélène Cattet, Bruno Forzani)
Gangsterzy, policjanci, artystka, posiadłość na wzgórzu, 250 kg cennych sztabek, mnóstwo broni. Fabułę znacie i lubicie, ale ważniejsza jest forma: eksplozje psychodelicznych kolorów, niemal abstrakcyjny montaż staccato, zmysłowe dźwięki wystrzałów i skrzypiących skórzanych kurtek, muzyka Morricone. I złote deszcze.
14. Let the Sunshine In (Claire Denis)
Komedia miłosna o paryskiej burżujce – film dla nikogo. Za ambitny dla mas, bo to mistrzyni formy Claire Denis adaptująca „Fragmenty dyskursu miłosnego” Barthesa. Za mało ambitny dla festiwali, bo czy to „ważne” kino? A owszem, bo nikt nie ukazał z większą czułością cichego heroizmu zgadzania się na kolejne zakochania.
13. Przychodzi po nas noc (Timo Tjahjanto)
Na scenie indonezyjskiego kina akcji Tjahjanto wciąż tkwi w cieniu Garetha Evansa („The Raid”). Niezasłużenie. Horrorowe doświadczenie pozwala mu wzbogacić choreografię walk Iko Uwaisa o pomysłowe i sugestywne obrazy skutków przemocy, a jego fabuły o wartkim tempie odnajdują w okrutnej kaźni obietnicę odkupienia.
12. Druga strona wiatru (Orson Welles)
Niedokończony przez lata film niekwestionowanego geniusza o niedokończonym filmie fikcyjnego geniusza. „Dzieło Orsona Wellesa”, które zmontowane przez osoby trzecie staje się dziełem o ich wyobrażeniu Orsona Wellesa. Samoświadoma satyra na znanych krytyków, reżyserów i system studyjny. Materiał na lata metadyskusji.
11. Pierwszy człowiek (Damien Chazelle)
Damien Chazelle jak zwykle o koszcie pogoni za marzeniem, tym razem bez mainstreamowych ustępstw. Zjawiskowa, jednym druzgocącym ujęciem rekontekstualizująca całą fabułę sekwencja na Księżycu przez techniczne mistrzostwo kojarzy się z „2001”, ale Armstrong w pogoni za Nadczłowiekiem odkrywa wyłącznie ciemną pustkę.
10. 15:17 do Paryża (Clint Eastwood)
Szalony zabieg formalny sędziwego Eastwooda: nakręcić biografię trójki przyjaciół, którzy powstrzymali atak ISIS na paryski pociąg, z ich udziałem. Idealny pretekst, by nakreślić przenikliwy, niejednoznaczny portret wychowania w konserwatywnych Stanach. Argument za ekscepcjonalizmem, a może zapis patologii? Owszem.
9. Cień (Zhang Yimou)
W „Sobowtórze” Akira Kurosawa zachłysnął się możliwościami koloru. Kojarzony z barwnym „Hero” Zhang Yimou oparł się o podobny zarys fabuły z dublerem ambitnego dowódcy, by zachwycić nas monochromem. Zjawiskowe zdjęcia, godne „Bayonetty” walki wuxia w strugach deszczu, jedyny możliwy finał wszystkich intryg dworskich.
8. First Reformed (Paul Schrader)
Totalny kryzys egzystencjalny starzejącego się pastora, który w odpowiedzi na duchową pustkę i faszerowanie się cyfrowymi obrazami zepsutego świata przybiera pozę intelektualnie wywyższonego męczennika. Muzyka Lustmorda, nawiedzone kadry, niespodziewane momenty transcendencji odkryte w pogardzie dla świata w XXI wieku.
7. Bodied (Joseph Kahn)
Pobłogosławiona przez Eminema satyra na „8. milę’, środkowy palec wystawiony campbellowskiemu monomitowi, amerykańska polityczna poprawność i bezczelność białego człowieka katowane na przemian precyzyjnym skalpelem i kijem bejsbolowym. Komicznie ordynarne walki ulicznych raperów jako okno na kryzys kulturowy w USA.
6. Liz and the Blue Bird (Naoko Yamada)
Yamada byłaby ulubienicą kinomanów, gdyby tylko reżyserowała coś poza anime. Robi to jednak jak nikt inny: akwarelowe kolory, wiotkie kontury czy nieostre oświetlenie pomagają jej tworzyć wrażliwy, nostalgiczny obraz szkolnej miłości, o której opowieść snuta jest głównie wymownymi pozycjami ciał w drżącym lekko kadrze.
5. Siedzący słoń (Hu Bo)
Film za często interpretowany w świetle samobójstwa reżysera-debiutanta jako stuprocentowo depresyjny. Tak, jakby (tylko odrobinę zbyt długie) 4 godziny skrupulatnego objaśniania nędzy tego świata nie kończyły się najpiękniejszym możliwym katharsis, irracjonalną nadzieją na cud lepszego jutra. Ścieżka dźwiękowa roku.
4. Płomienie (Lee Chang-dong)
Adaptacja opowiadania Harukiego Murakamiego, która oprócz zachowania jego estetycznych atutów nadaje historii przejmujących kontekstów, na które uprzywilejowanego, zdystansowanego pisarza nie stać. Konflikt miłosno-klasowy postrzegany oczami niewiarygodnego narratora kończy się bolesną enigmą bez prostego rozwiązania.
3. Dom, który zbudował Jack (Lars von Trier)
Najlepszy LvT od bardzo dawna: brutalna autokrytyka bez wyłudzania współczucia pozwala mu ukazać zarówno czystą dialektykę, jak i brutalne zabójstwa niewinnych kobiet z zaskakująco slapstickową swadą. Naga szczerość na temat własnych patologii i obsesji, błyskotliwa konfrontacja z reakcjonistycznym charakterem Sztuki.
2. Kaala (Pa. Ranjith)
Idealny wstęp do kina tamilskiego: charyzmatyczny gwiazdor Rajinikanth jako król slumsów broniący proletariatu przed zakusami bogaczy i polityków. Czasem komediodramat, czasem musical, czasem stylowe kino akcji, czasem ruchomy komiks – zawsze radykalny, anarchiczny, nieprzeintelektualizowany apel o brutalną rewolucję.
1. Najczystszy jest popiół (Jia Zhangke)
Pierwszy akt to świetny gangsterski thriller, a także nostalgiczna rekonstrukcja dawnych lat na taśmie filmowej. Kolejne dwa to ostry, cyfrowy obraz kobiety zagubionej w czasoprzestrzeni – nieskończony kosmos, czas mijający niepostrzeżenie, miłość i znane strony zmieniające się nie do poznania. Sen o przemijaniu.
Z racji, że wyjątkowo ciężko jest znaleźć satysfakcjonujący wyznacznik przypisujący danemu filmowi konkretną datę premiery, wybrałem jako swoje kryterium „pierwszy termin dostępnego dla mnie seansu był w 2018 roku”. Na liście nie dyskryminowałem miniserii. Tytuły: polskie z wyjątkiem filmów, które dystrybutor okaleczył w sposób wyjątkowo dla mnie dotkliwy („Isabelle i mężczyźni”). W ramach treningu zwięzłości limit znaków każdego opisu został ograniczony do równowartości dwóch SMS-ów.