Może po prostu lubił robić więzienia

Od dawna chciałem napisać o The Beginner’s Guide coś krótkiego i ładnego, bo sama gra jest krótka i ładna, ale po wielu tygodniach wciskania naprzemian delete i backspace, trochę mi się odechciało. Będzie więc długo i pewnie trochę brzydko, ale – jeżeli nie macie czasu – wersja dla niecierpliwych brzmi następująco: zagrajcie, bo bardzo dobra rzecz to jest.

Gdybym odpalił The Beginner’s Guide te ładne kilka lat temu, jako recenzent gier wideo, w pierwszej chwili uznałbym pewnie, że to zwykła płaczliwa bucerka, której wydawać na świat może nawet trochę nie wypadało – najłatwiej rozczytać ją przecież jako smęcenie artysty, którego publiczność nie rozumie, a jak już próbuje zrozumieć, to wszystko przekręca. Davey Wreden zdaje się w niej przez parę godzin recenzować recezentów, a przy okazji wskazuje palcem na oczywiste niedociągnięcia we wszystkim, co widzimy na ekranie, żeby nie mieli się czego czepiać – bo jak można się czepiać skoro te niedociągnięcia to celowo… i tak dalej.

Na szczęście nie odpaliłem The Beginner’s Guide jako recenzent i dzięki temu mogłem obserwować z daleka, co się właściwie po premierze dzieje. I okazało się, że dzieje się sporo – dziennikarze growi z całego świata, dzięki tej grze, dostali wreszcie pretekst, żeby pomyśleć o kilku ciekawych sprawach związanych ze swoją pracą. Mogli porozmawiać w przestrzeni publicznej o tym, czy autor w końcu jest martwy czy może jednak nie (i czy osobista perspektywa pozwala lepiej zrozumieć jego dzieło), czy to jednak krytyk – poprzez sam akt interpretacji – ocenia sam siebie (a może jednak wszystko i tak jest relatywne i przez to sensu żadnego nie ma, więc po co w ogóle cokolwiek?).

Piękne jest więc to, że ta gra może, ale nie musi, mówić coś ciekawego na temat pracy ludzi klepiących całymi dniami w klawiatury. Może też, ale nie musi, mówić coś ciekawego o swoim twórcy. Może też, ale nie musi, być po prostu pierdółką ze Steama, którą odpala się, żeby coś odhaczyć z backlogu, bo da się to przejść w jeden wieczór.

Wydaje mi się, że lepiej jednak po prostu patrzeć na The Beginner’s Guide jak na przyjemną historyjkę o zmyślonej – albo i nie, jaka różnica – postaci, jaką jest dla nas Davey Wreden. Znany wam, albo i nie, jako „twórca The Stanley Parable”.

The Beginner’s Guide to zestaw prostych, w większości niedokończonych gier. Podobno zbudowanych dla zabawy przez Codę, czyli jakiegoś tajemniczego znajomego Wredena. Wreden, z kolei, robi za narratora i opowiada nam o każdej, kiedy akurat je przechodzimy. W teorii sprzedaje nam historię o tym, jak to Coda nigdy nie chciał się z nikim swoimi dokonaniami dzielić (i trzeba go było do wyjścia do ludzi zmuszać), a przy okazji interpretuje je jako dziennik postępującej depresji, która ostatecznie zakończyła się blokadą artystyczną, przez którą słuch o Codzie zaginął.

Gdzieś w okolicach połowy staje się jasne, że Wreden pokazuje nam to wszystko wbrew życzeniom swojego znajomego. Mówi nawet wprost, że chce żebyśmy razem z nim – jeżeli zgadzamy się, że mamy w tych minigierkach do czynienia z nieoszlifowanymi diamentami – spróbowali przywołać Codę z powrotem do świata, zmusić go do tworzenia, bo przecież taki talent nie może się marnować. Jeżeli czujecie tu już vibe radzenia sobie z życzeniozą marki Kafka, jakieś „spalcie moje rękopisy”, to akurat w tym przypadku – wydaje mi się – nie o to w ogóle chodzi.

W skrócie: The Beginner’s Guide jest bardzo prostą historią o kolesiu, który się pogubił.

Wreden nie opowiada nam ani o swoim znajomym, bo Coda nigdy nie istniał (i jeżeli myślałeś inaczej, to naprawdę musisz się obudzić), ani o sobie, bo Coda to żadne jego alter-ego. Davey jest zbyt inteligentny, żeby sięgnąć po taki banał i potem miesiącami budować na nim kilkugodzinnego następcę wielokrotnie nagradzanego za świeżość The Stanley Parable. Zamiast tego, po mojemu, najłatwiej chyba rozczytać tę grę jako historię poświęconą pewnemu fragmentowi osobowości Wredena.

Fragmentowi, który z czasem przestał istnieć.

A samo The Beginner’s Guide jako – pozornie – próbę rozbudzenia go i przełamania blokady artystycznej. To gra o pętli, która w pewnych okolicznościach może zaciskać się wokół szyi twórcy.

Zresztą, po co pisać – Kanye ma to rozpykane w Power:

I just needed time alone, with my own thoughts
Got treasures in my mind but couldn’t open up my own vault
My child-like creativity, purity and honesty
is honestly being crowded by these grown thoughts
Reality is catching up with me,
taking my inner child, I’m fighting for custody
with these responsibilities that they entrusted me

Problem przedstawiony w The Beginner’s Guide brzmi więc tak: Beztroska, nazwana w grze Coda, odpowiedzialna za hurtownię sztuki w stanie czystym, nie realizuje już zamówień, bo przestała Wredenowi wystarczać. Zastąpiła ją chęć tworzenia rzeczy, które mogą się spodobać, które mają jakiś cel. Które mają jakiś powód istnienia.

Zastąpiło ją tworzenie rzeczy dla innych, a to doprowadziło do zaniku umiejętności tworzenia rzeczy dla siebie – razem z tym zniknęła z kolei zwykła radość z samej czynności tworzenia, a zaczęło się szukanie poklasku. Pragnienie wywoływania zachwytu, pompowanie swojego ego komplementami i nagrodami. Od tego już prosta droga do klasycznej blokady artystycznej. Bo po co pisać do szuflady, jeżeli można puścić coś w świat i nasłuchać się, jakim to się nie jest geniuszem i potem nacierać komplementami?

I to wszystko bez problemu da się się z The Beginner’s Guide wyczytać, bo Wreden narracją ciągle kręci się dookoła właśnie tego problemu. Co chwilę jest coraz bliżej zidentyfikowania, co poszło nie tak, co chwilę zauważa dlaczego Coda przestał „działać”, ale nigdy nie trafia swoimi wnioskami w samo sedno.

Siedzisz więc przed ekranem i widzisz, że pod stołem jest bomba – wiesz, że wybuchnie, ale narrator uporczywie nie chce jej zauważyć. Czekasz, kiedy się zorientuje. I ciągle masz nadzieję, że to już zaraz. Zaczynasz mu kibicować, ale zawsze, kiedy się do niej zbliża, kiedy już masz nadzieję, że zrozumie i wreszcie ją rozbroi, okazuje się, że tylko drapał się po nodze i zaraz wróci do swojego natchnionego biadolenia.

Bomba tyka, a Wreden aż do końca gry jej nie znajduje. Bum.

Ktoś, kogo nie ciągnie do depresyjnych klimatów, pewnie stwierdził teraz, że to kolejna historyjka o pruciu sobie żył publicznie, ale Davey Wreden wypruł sobie żyły publicznie już dwa lata temu na swoim blogu i za pomocą The Beginner’s Guide próbował się pozbierać.

Dlatego, nawet chociaż The Beginner’s Guide teoretycznie nie ma happy endu – bo hitchcockowa bomba w zakończeniu wybucha – to samo istnienie tej gry jest happy endem.

Brawo, man.