The Triple

Filmy są dla nas tanią i prostą metodą ekspresji, ponurą sztuką osób bez swojego miejsca w świecie. Ze względu na przygnębienie topimy się w nudzie i odprężamy w nieodpowiedzialności, by może wreszcie uśmiechnąć się na chwilę, gdy strzelec wyborowy ustawi sobie w rządku trzech mężczyzn i zabije ich pojedynczym pociskiem.

– Pauline Kael, „Szmira, sztuka i kino”


Jeśli jakieś dzieło sztuki zasłużyło sobie na miano idealnego, jest nim niewątpliwie „Oh Baby A Triple! Original and Untampered”. Wsłuchajcie się w sam początek, by usłyszeć dochodzący gdzieś z oddali okrzyk „deez nuts”. Spójrzcie na trzech żołnierzy zmierzających gęsiego w stronę kamery, na ich trucht godny kaczogrodzkiego gangu Braci Be, na to, że wbrew elementarnej logice trybu Free For All nie strzelają sobie nawzajem w plecy. Zauważcie, jak idealnie z chwilą śmierci durnowatego trio po całej mapie zaczyna rozlegać się wycie syreny alarmowej. Doceńcie dolinę niesamowitości, w której tkwi okrzyk chłopca, współczesny odpowiednik nieodgadnionego uśmiechu Giocondy – czy to szczery entuzjazm, czy raczej pokaz spektakularnie kiepskiego aktorstwa, a może coś jeszcze innego? Zauważcie jęk absolutnego zachwytu, którym rówieśnik głównego bohatera filmu (Filmu!) odpowiada na jego okrzyk pełen rozkoszy. Zadumajcie się nad perfekcyjną długością pauzy, przed którą nasz snajper przypomina sobie, że powinien zwrócić się zblazowany do jutubowej publiczności i wytłumaczyć widzom, że to, co zobaczyli, to legendarny Triple Collateral on Free For All (tak, jakby doskonale zaprojektowane graficznie napisy u góry i dołu ekranu nie wystarczyły). Materiału na zadumę jest tu co najmniej tyle, co w legendarnej powieści graficznej o skradzionej fajce Jona Arbuckle’a. Ten akapit to zaledwie wierzchołek góry lodowej.


John Fitzgerald Kennedy zapisał się na kartach historii płomiennymi przemowami o konieczności wysłania człowieka na Księżyc. Naszym kolejnym priorytetowym zadaniem w podboju kosmosu powinien być nie podbój Marsa, a wysłanie „Oh Baby A Triple!” w najdalsze galaktyki sondą kosmiczną tak, jak w nieznane posłaliśmy w latach siedemdziesiąte słynne płytki Pioneera. Bądźmy szczerzy – jeśli mielibyśmy zaprezentować obcym cywilizacjom szczyt ziemskiej kultury w drugiej dekadzie XXI wieku, to cóż lepiej wyrazi ten zeitgeist, niż czysta ekstaza związana z potrójnym zabójstwem w multiplayerze Call of Duty 4: Modern Warfare?